Góry Wałbrzyskie należą do pasm sudeckich chyba najbardziej przez nas zdeptanych. A i chętnie propagujemy je wśród znajomych jako ciekawą alternatywę na przykład dla przeludnionych Karkonoszy. Oczywiście obecnie również i to pasmo staje się coraz bardziej lubiane przez turystów. Wieże widokowe na Trójgarbie, Borowej i Wzgórzu Gedymina spełniają swą funkcję i działają niczym magnes… Chcielibyśmy jednak tym razem – nie zważając na popularność wspomnianych budowli – zaprezentować rzadziej odwiedzany, wschodni fragment Gór Wałbrzyskich, obejmujący Ptasią Kopę, Lisi kamień, Klasztorzysko, Niedźwiadki i Górę Parkową.
Dzień wybrany przez nas na górski wypad zapowiadał się pod względem temperatur iście piekielnie. Pocieszając się, że jednak w górach będzie trochę wyżej i ze trzy stopnie chłodniej, pakujemy się z mandżurami i sporą ilością wody do wczesnoporannego pociągu, aby po mniej więcej godzinie wylądować na Starym Zdroju w Wałbrzychu (dworzec Wałbrzych Miasto). Od razu komunikujemy się z niebieskim szlakiem, którym dreptać będziemy kilkanaście kilometrów. Zanim zaczniemy górski odcinek, czeka nas krótki spacer ulicami Wałbrzycha.
Nasz pierwszy cel to niewielkie leżące w granicach Wałbrzycha pasemko z kulminacjami Czarnoty, Ptasiej Kopy i Lisiego Kamienia. Podejście od ulicy Pocztowej jest dość zarośnięte, a przedzierając się przez krzaczory po chwili jesteśmy mokrzy od stóp do głów. W tak gorący poranek jest to nawet miłe…
Wejście na Ptasią Kopę (590 m n.p.m.) nie jest wyczerpujące, ale na lekką zadyszkę można liczyć. Górka dobra na rozruch. Szczyt nie oferuje widoków, za to przycupnąć można na zlepieńcowatej skałce. Natrętne strzyżaki nie pozwalają nam na dłuższą kontemplację, więc ruszamy dalej.
Tuż pod szczytem znajduje się rozległa polana. W tym miejscu pod koniec XIX wieku stało schronisko, które spłonęło jeszcze przed 1939 rokiem. Jedynym śladem po tej budowli są marne resztki murów. Warto dodać, że na Ptasiej Kopie istniała także wieża widokowa. Ale i ją dziś możemy oglądać wyłącznie na starych pocztówkach.
Z Ptasiej Kopy mkniemy za niebieskimi znaczkami ku kolejnej kulminacji, podziwiając po drodze co poniektóre skalne wychodnie karbońskich zlepieńców. Trasa jest niezwykle malownicza.
Po krótkim czasie osiągamy Lisi Kamień (603 m n.p.m.). Podobnie jak i na poprzednim szczycie, tak i tutaj nie ma co liczyć na panoramy, jednak wrażenie robią okazałe skałki. Wyjątkowo urokliwe wydaje nam się także pełne skałek i głazowisk zejście z Lisiego Kamienia do osiedla Nowy Poniatów.
Stamtąd mało atrakcyjną drogą przez las udajemy się do dzielnicy Kozice, a następnie do Rusinowej. Ta ostatnia – również będąca obecnie dzielnicą Wałbrzycha – to dawna wieś należąca do rodu von Czettritz, a od 1660 r. do 1792 r. do rodziny von Zedlitz. W Rusinowej zachowało się potężne założenie pałacowe, obejmujące pałac z 1720 r. (przebudowywany w XIX i XX wieku), oficyny mieszkalne, stajnie i park. Obecnie podupadła rezydencja nie jest dostępna do zwiedzania.
Wśród zabudowań Rusinowej coraz bardziej daje nam się we znaki skwar. Temperatura przed południem dobija do trzydziestki. Ileż ulgi przynosi nam ustawiona na chodniku kurtyna wodna! Pozwalamy, aby woda radośnie nas przemoczyła. W stanie nasycenia tlenkiem wodoru postanawiamy odbić nieco na południowy wschód w celu zdobycia oddalonego o ok. 3 km Klasztorzyska (631 m n.p.m.). Wybór jest trafny. Wygodna polna droga oferuje nam wspaniałe widoki na Góry Wałbrzyskie.
Dochodzimy do lasu, gdzie w końcu zaznajemy trochę temperaturowego komfortu. Zanim zdobędziemy szczyt pozwalamy sobie na dłuższą przerwę na Przełęczy Niedźwiedziej, skąd – schowani w cieniu drzew i poddający się zbawczym powiewom wiatru – podziwiamy panoramę, uzupełniając elektrolity i energię.
Z przełęczy na wierzchołek Klasztorzyska mamy tylko 200 metrów, więc po odpoczynku rozprawiamy się z górą szybko i bezboleśnie. Szczyt ten, tak jak i poprzednie, porośnięty jest lasem, a jedyną jego ozdobą są niewielkie skałki (Lisia Skała). Tu zwracamy uwagę, że nie są to już zlepieńce, a gnejsy. Niechybnie znaczy to, że choć ciągle jesteśmy w Górach Wałbrzyskich, to geologicznie wyszliśmy z niecki śródsudeckiej, aby chwilowo znaleźć się na obszarze bloku sowiogórskiego. Chyba mimo upału nie jest z nami tak źle, skoro chce nam się prowadzić takie obserwacje…
Bez względu na geologiczne usytuowanie musimy jednak wracać do Rusinowej, gdzie znowu dopada nas obrzydliwy upał. Zmieniamy kolor szlaku na czerwony. W końcu opuszczamy bezlitośnie znęcający się nad naszymi stopami asfalt i zmierzamy lasem ku następnym górskim celom.
W pierwszej kolejności docieramy do Przełęczy Szypka (nie Szypkiej i nie Szybkiej!). Zawsze bawi nas ta dziwna dla polszczyzny nazwa, ale jej kontekst historyczny jest nam znany. Oczywiście odnosi się do Przełęczy Szipka (Szipczeńskiej) w Bułgarii, gdzie rozegrała się jedna z bitew w czasie rosyjsko-tureckiej wojny 1877-1878. Niemcy, podziwiający odwagę Turków, postanowili w ten sposób ich uczcić. Ot, taka historia. Nawiasem mówiąc, jeszcze kilka lat temu przełęcz ta rzeczywiście była Szybka, ale na szczęści powrócono do nazwy historycznej (niem. Schipkapass).
Przełęcz Szypka to duży węzeł szlaków turystycznych. My wybieramy drogę na północ (znów niebieskie znaki). Malowniczą trasą schodzimy do ulicy Świdnickiej w Wałbrzychu, aby po chwili ponownie wspinać się na niewielki masyw Niedźwiadków.
Ponieważ na samym szczycie Niedźwiadki (629 m n.p.m.) byliśmy już kilkukrotnie, postanawiamy wypróbować czerwoną ścieżkę spacerową wiodącą po zachodnich zboczach wzniesienia. To był strzał w dziesiątkę. Ścieżka, choć mało wymagająca kondycyjnie, jest niezwykle górska w swoim charakterze.
W północnej części wzniesienia znowu spotykamy szlak niebieski, który doprowadza nas do miejsca niezwykłego i ponurego jednocześnie – poniemieckiego mauzoleum (Schlesier-Ehrenmal). Pochodząca z 1938 r. monumentalna budowla projektu architekta Roberta Tischlera upamiętniać miała Ślązaków poległych w czasie I wojny światowej, a także górników, którzy zginęli w tutejszych kopalniach, oraz lokalnych bojówkarzy nazistowskich. Obecnie częściowo zrujnowany budynek jest niedostępny, a wejście zamurowane. Jednak zgodnie z medialnymi doniesieniami prowadzone są tam prace porządkowe i prawdopodobnie wkrótce obiekt zostanie udostępniony i oczywiście zaopatrzony w odpowiednie tablice informacyjne.
Spod mauzoleum ruszamy już ku mecie. Ostatni odcinek to już miejska rekreacja. Z ulicy Piłsudskiego wkraczamy na teren Parku im. Jana III Sobieskiego, gdzie postanawiamy zdobyć jeszcze Górę Parkową (502 m n.p.m.), choć zasadniczo ciągnie nas do Harcówki, aby pokrzepić się zasłużonym schłodzonym lagerem. Schronisko po remoncie robi dobre wrażenie, w środku jest spokojnie i przytulnie, z tarasu roztacza się panorama Wałbrzycha. Szklanice niestety osuszają się dość szybko, więc zbieramy się i mkniemy na dworzec Wałbrzych Centrum, dopingowani groźnymi burzowymi pomrukami. Na metę docieramy w samą porę, wraz z pierwszymi kroplami nadchodzącej ulewy.
Barbara Zielińska
Ładna trasa i zdjęcia. Jakim aparatem robione są zdjęcia? Mam ochotę na okolice Wałbrzycha ale ciężko mi znaleźć niedrogą kwaterę.
Tomasz Pawlik - Agatowcy
Zdjęcia zazwyczaj robimy kompaktowym Sony DCS HX80 z 30-krotnym zoomem optycznym. Jakość porównywalna do tańszych lustrzanek, ale jest malutki i lekki – w sam raz w góry.